środa, 16 marca 2016

Rozdział IX

O 9:05 obudziły mnie chichoty z salonu. Gdy chciałam wstać zdałam sobie sprawę, że Lysander zasnął przytulając mnie do siebie. Postanowiłam poleżeć jeszcze kilka minut. Po chwili namysłu wtuliłam się w tors Lysandra. Nie wiem dlaczego to zrobiłam ale dzięki temu czułam się bezpiecznie. Po kilku minutach Lysander obudził się. Podniosłam oczy i zdałam sobie sprawę, że nadal się do niego przytulam. Szybko go puściłam. 
Lys: Dzień dobry -Powiedział z uśmiechem. -Jak się spało ?
Am: B-Bardzo dobrze -Powiedziałam. Poczułam, że się rumienię. Szybko wstałam i poszłam poszukać sobie jakiś ubrań. gdy wparowałam do łazienki zauważyłam, ze Alexy zostawił tu swoją bluzę. Gdy ogarnęłam swój makijaż, włosy i ubrania weszłam do mojego pokoju z bluzą Alexego w ręku. Lysander najwidoczniej przebrał się w tym samym czasie.
Lys: Schodzimy na dół ?
Am: Yhym. Musze to oddać Alexemu -Podniosłam bluzę. Gdy schodziliśmy na dół rozmowy ucichły. W salonie siedziała Roza, bliźniacy i Kastiel. Razem z Lysem stanęliśmy w progu. Wszyscy skierowali spojrzenia na nas uśmiechając się przy tym. Razem z Lysem popatrzyliśmy na siebie nie wiedząc o co chodzi. Rzuciłam pomarańczową bluzę na kanapę i szybko pomaszerowałam do kuchni przypominając sobie o moim wczorajszym wyzwaniu. To co zastałam w pomieszczeniu przeszło swoje granice. W kuchni panował istny chaos. Na ziemie lało się mleko z kartonu który stał na blacie, kilkanaście brudnych misek i talerzy leżało wszędzie a cukier i inne składniki były porozsypywane. Szybko wzięłam się do pracy. Inni siedzieli na kanapie i rzucali spojrzenia w moją stronę. W domu panowała cisza.
Roz: A więęęc...Jak się wam spało ? -Powiedziała z usmiechem na ustach .
Lys: Czemu o to pytasz ? -Powiedział jak zawsze spokojnie Lysander. 
Al: Oj nie udawaj! Widziałem was jak jeszcze spaliście! Chciałem wrócić po moją bluzę ale gdy was zobaczyłem nie mogłem się oprzeć. -Wybuchnął Alexy wyjmując telefon i pokazując jakieś zdjęcie . W tym samym momencie skończyłam sprzątać i przyjrzałam się fotografii. Na samym środku niej byłam ja i Lysander! Przytulaliśmy się do siebie. Szybko odwróciłam się i pobiegłam do kuchni wyjmując potrzebne produkty do zrobienia śniadania. Niestety to nie było takie łatwe. Musiałam zrobić kanapki, jajka na twardo, kiełbaski, suche kromki chleba, herbatę, kawę oraz przygotować warzywa i wędliny. Do garnka wsadziłam jajka i zaczęłam przygotowywać kanapki. Po trzydziestu minutach wszystko było gotowe. Postawiłam cały posiłek na stole a sama położyłam się na kanapie patrząc w sufit.
Lys: Amy a ty ? 
Am: Nie jestem głodna...-Powiedziałam nieco rozkojarzona. W końcu Roza się odezwała
Roz: Too...Teraz jesteście parą ? -Popatrzyła na Lysandra. Po tych słowach spadłam z kanapy i uderzając się przy tym w łokieć. Lysander zakrztusił się kanapką. Usiadłam na ziemi masując obolałe miejsce
Lys: Ymm...no...chyba....Chyba nie...-Powiedział, co chwile kaszląc. Podniosłam się z dywanu i dyskretnie weszłam do pokoju. Wzięłam laptopa na kolana i zaczęłam przeglądać Facebooka. Po pięciu minutach przyszła do mnie wiadomość "Witaj Amy. Znaleźliśmy w twojej poprzedniej miejscowości twoich bliskich krewnych. Za niedługo będziesz mogła się tam przeprowadzić". Szybko podskoczyłam upuszczając laptopa na łóżko. Zbiegłam na parter zamykając zamek drzwi. Dobrze wiedziałam kto to do mnie napisał. Zsunęłam się na podłogę zasłaniając twarz rękoma a z oczu pociekły mi pojedyncze łzy. 
*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*Lysander*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*
Gdy sprzątaliśmy po śniadaniu usłyszeliśmy jak Amy zbiega po schodach i biegnie do drzwi. Wszyscy popatrzyliśmy po sobie zdziwieni. Jak na komendę odłożyliśmy talerze i poszliśmy w stronę korytarza. Pod drzwiami siedziała zapłakana Amy. Jako pierwsza podbiegła do niej Roza.
Roz: Amy! Co się stało? -Powiedziała kucając przy niej. Dziewczyna po chwili podniosła głowę. To nie byłą ta sama pewna siebie dziewczyna. Nie miała uśmiechu na twarzy tak jak zawsze. Teraz to zupełnie inna osoba. Była taka jakby...bezbronna. Nie wiem kto lub co doprowadziło ja do takiego stanu ale nie dopuszczę, żeby kiedyś ktokolwiek zrobił jej coś takiego.
Am: J-ja...Mam się p-przep-prowadzić -Powiedziała co chwile jąkając się. Roza wyglądała jakby miała się popłakać. Kastiel zrobił wielkie oczy a bliźniacy otworzyli buzie. Ja poczułem...coś takiego...nowego. Poczułem się jakby w moim sercu niczego nie było. W gardle stanęła mi wielka kula przez którą nie umiałem mówić.
Roz: J-jak t-to ? -zapytała
Am: No b-bo myślałam, ż-że przyjechałam t-tu na z-zawsze ale byłam t-tu tylko do c-czasu znalezieni m-mi opiekuna...-Powiedziała ze łzami w oczach.
Al: Ale...Kiedy masz już tam być?
Am: Wyjeżdżam w ponied-działek -Powiedziała patrząc na wiadomość w telefonie. Zapadła cisza. Rozalii pociekły łzy z oczu. Widać było, że ona i Amy bardzo się przyjaźnią. Tak naprawdę to nie widziałem jeszcze żeby Rozalia aż tak się z kimś zaprzyjaźniła. Amy szybko ją przytuliła chociaż ona też płakała. po kilkunastu minutach Amy wstała i popatrzyła na zegar. Była 12:03. W końcu Odezwałem się
*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-Amy-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*
Lys: Ja muszę już iść...Obiecałem Leo, że przyjdę wcześniej...-Już chciał się ubierać gdy powiedział- Amy...Mogę cię poprosić? -Zapytał cicho. Powoli poczłapałam na korytarz. Lys szepnął mi do ucha dwa słowa
Lys: Kocham Cię -Powiedział po czym odsunął się. Bez zastanowienia rzuciłam mu się na szyję. Przez chwilę był oszołomiony ale odwzajemnił uścisk. Po minucie puściłam go a w korytarzu pojawili się bliźniacy i Kastiel. Też musieli już iść. Gdy całą grupka wyszła zdałam sobie sprawę, że Roza nadal tu jest.
Roz: Amy... Czy ja mogę jeszcze trochę zostać ? -Zapytała-
Am: Jasne...Możesz tu zostać ile chcesz...-Po tym poszliśmy do salonu i aby rozluźnić atmosferę włączyliśmy jakiś film. Nie mogłam się jednak na nim skupić. Skupiałam się na czymś innym. Te dwa słowa które wyszeptał Lysander...To niby tylko słowa a jednak tak dużo znaczą. Po kilku godzinach Roza też musiała już iść. Resztę soboty i całą niedzielę spędziłam samotnie. Przez te dni zajmowałam się papierkową robotą i pakowaniem się. Wyglądałam tak samo jak w dniu mojego przyjazdu. Smutna dziewczynka z jedną marną walizką. Na sam koniec dostałam na telefon chyba z 20 ciepłych słów i pożegnań. W poniedziałek o 10:00 Byłam już na stacji kolejowej na którą przyjechałam autobusem. Miał się tu ze mną spotkać jakiś facet. Po kilkunastu minutowym czekaniu zobaczyłam go na horyzoncie. Gdy do mnie podszedł zapytał się:
...: Panna Reebecka Mashew ? 
Am: Ymmm...Nie. Nazywam się Amy Leeclark. -Powiedziałam. Zakłopotany mężczyzna szukał czegoś w papierach.
...: Napisane tu mam, ze spotkać się miałem tu z Reebecką. 
Am: Może to jakaś pomyłka ?
...: Najwyraźniej...
Am: Czyli mogę wrócić do domu ? -Zapytałam podekscytowana-
...: Tak ale muszę zawiadomić twojego opiekuna -Podałam mu imię oraz nr telefonu ciotki.- Dziękuje. Będziesz musiała tutaj poczekać i przy okazji wypełnić kilka dokumentów.
Am: Dobrze -Powiedziałam. Po półgodzinie w korytarzu powitała mnie ciotka swoimi wielkimi uściskami. Do domu jechaliśmy przez około godzinę. Nie umiem opisać tego jak byłam szczęśliwa. Szybko pobiegłam do pokoju wzięłam torbę z książkami i wybiegłam z domu. Ciotka nawet nie próbowała mnie powstrzymać. Jak najszybciej chciałam zobaczyć moich przyjaciół. Gdy zobaczyłam przed sobą bramę do z napisem "Słodki Amoris" zatrzymałam się. Wzięłam głęboki wdech i pomaszerowałam pod drzwi. Już chciałam popchnąć drzwi z całej drzwi ale powstrzymałam się. Lekko uchyliłam drzwi i przez szparę zauważyłam moich przyjaciół rozmawiających o czymś. Wszyscy mieli smutne miny i na żadnej z nich nie widniał uśmiech. Nie mogąc się powstrzymać pchnęłam drzwi i stanęłam w korytarzu. Wszyscy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem. Pomaszerowałam w stronę mojej ulubionej grupki. Jako pierwsza wyrwała się Roza rzucając mi się na szyję. Od razu odwzajemniłam uścisk. Reszta patrzyła na nas ze zdziwieniem. Gdy Roza puściła mnie zaczęła nawijać 
Roz: Amy! Jak ty się tu znalazłaś ?! -Powiedziała z wielkim uśmiechem na ustach.
Am: Pomylili osoby i zamiast mnie odjechać miała jakaś inna osoba -Powiedziałam gdy inni siędo nas zbliżyli. Dopiero teraz zauważyłam, że niema z nimi Lysandra. Po chwili poczułam jak zostaje podnoszona przez czyjeś ramiona.
Al: Tak się bałem, że nigdy już razem nie pójdziemy na shopping -Powiedział podnoszący mnie Alexy -
Am: Nie bój się. Jak chcesz to możemy iść dziś -Powiedziałam. Tak naprawdę nie chciałam tego, ale widziałam jak mu na tym zależy.
Al: Yesssss! Dziękiii -Powiedział przytulając mnie-
Am: Dobrze, dobrze ale puść już mnie. 
Al: Przepraszam -Powiedział upuszczając mnie na ziemię. Po tym pogadaliśmy jeszcze chwilę. Zauważyłam jak Nataniel przygląda nam się
Am: A on cos wiedział ? -Powiedziałam wskazując głową na Blondyna-
Ar: Cała szkołą o tym wiedziała! -Po tych słowach i chwili zastanowienia podeszłam do Nataniela. Gdy podchodziłam szybko odwrócił wzrok. Wzięłam oddech i powiedziałam
Am: Hej Nat...-Nie dał mi dokończyć bo po moich słowach przytulił mnie mocno. Gdy poluzował uścisk i puścił moje ramiona zniknął za drzwiami pokoju gospodarzy . Gdy odwróciłam się na pięcie za mną stałą tylko Roza.
Am: Gdzie inni ?
Roz: Poszli do domu. Lekcje skończyły się szybciej z powodu jakiegoś nowego wydarzenia. Ty też powinnaś już wracać
Am: Dobrze...Mam jeszcze jedno pytanie...Wiesz możne gdzie jest Lysander -Roza wyglądała na zakłopotaną
Roz: On...On nie przyszedł dziś do szkoły...-Powiedziała
Am: Rozumiem...Dasz mi jego adres? Chciała bym zobaczyć i sprawdzić czy nic mu nie jest...-Powiedziałam chicho rumieniąc się trochę. Roza uśmiechnęła się i dała mi kartkę z  adresem. Potem rzuciła tylko "Do jutra!" i zniknęła za drzwiami do budynku. Szybko podążyłam za jej krokami. Podążałam ulicami co chwilę spoglądając. Gdy byłam już prawie na miejscu zdałam sobie sprawę, że Lysander mieszka blisko mnie. Gdy dotarłam przed bramę i już podążałam w stronę klamki zobaczyłam coś ,dzięki czemu moje serce rozpadło się na milion lub więcej kawałków. Lysander...ten sam który mówił, że mnie kochał...Całował się z jakas niską blondynką z różowymi końcami włosów. Wyglądała jak lalka. Zamarłam w bezruchu. Wiatr rozwiewał moje włosy a po policzkach poleciały pojedyncze łzy...Serce biło mi jak oszalałe. Ręce drżały od sekundy do sekundy coraz mocniej. W pewnym momencie straciłam panowanie nad moimi dłońmi upuszczając przy tym karteczkę którą zaciskałam w jednej z moich słabych pięści. Papier poleciał z podmuchem wiatru i wylądował przed naszą nową parą. Lysander to zauważył i szybko odsunął się od blondynki. Skierował swój wzrok na bramę a potem na mnie...Stał jak słup a blondynka machała mu ręką przed oczyma. Po chwili odepchnął dziewczynę na bok i zaczął pędzić w moją stronę. Szybko puściłam się w stronę lasu. Nie widziałam kompletnie nic...Płakałam tak mocno, że łzy zasłaniały mi widok. Z oddali słyszałam krzyki na które jeszcze bardziej przyspieszyłam:
Lys: AMY! Amy czekaj! -Gdy zostałam otoczona przez drzewa poczułam lekki powiew wiatru. Skręciłam w głąb lasu. Gdy byłam już totalnie nie świadoma gdzie jestem słyszałam, że Lysander też się pogubił. 
Lys: Amy! Daj mi to wszystko wytłumaczyć! Amy! -Słyszałam jak Lysander zbliża się do mnie. Znów puściłam się biegiem na polanę. Zwolniłam bo wiedziałam, że nie mogę juz dalej uciec. W pewnym momencie usłyszałam tętnienie w oddali i po chwili kilkanaście metrów przede mną stanęło stado...Mustangów! Nie myślałam, że takie rzeczy mogą zdążyć się w rzeczywistości. Podeszłam do nich po cichu ale też nie za szybko. Wszystkie spłoszyły się...Jednak zauważyłam, że pewna kara klacz ciągle stoi i przypatruje się mi. Bez chwili zwątpienia podeszłam do niej wyciągając rękę aby ją pogłaskać. Ku mojemu zdziwieniu koń dał się pogłaskać. Nie zastanawiając się długo postanowiłam na nią wsiąść. Klacz nie stawiała oporu. Bardzo dobrze umiałam jeździć ale od przeprowadzki nie miałam na to czasu. Poklepałam klacz i puściłam się galopem w stronę z której przyszłam. Na drodze stał Lysander zatrzymałam się przed nim i popatrzyłam mu w oczy.
Lys: Zawsze mnie zaskakujesz...-Powiedział próbując załagodzić sprawę
Am: Ty mnie też...Nie wiedziałam, że potrafisz taki być...Najpierw wyznajesz mi miłość a potem całujesz się z inną...Ach już wiem...Pomyślałeś sobie, że gdy wyjechałam nie będziesz mieć u nikogo szans ?
Lys: Amy...To nie tak.. ja...-Nie dałam mu dokończyć ponieważ przejechałam koło niego stępem. 
Am: Myślałam, że między nami może narodzić się cos innego...Jednak myliłam się...Miłego wieczoru...
Lys: Amy... Czekaj! -Zatrzymałam się
Am: Tak ? -Powiedziałam
Lys: Możesz mnie podwieźć...? Nie wiem jak wrócić...-Po tym zastanawiałam się przez chwilę.
Am: No dobrze...Podaj rękę...-Powiedziałam wyciągając swoją małą dłoń. Po chwili Lysander złapał ją. Miałam pewna trudności ze wciągnięciem go na klacz ale po chwili udało się. Usiadł za mną i objął mnie w pasie. Przeszedł mnie dreszcz. 
Am: Trzymaj się mocno -Powiedziałam po czym pusciłam się galopem. Po kilku minutach bylismy już przed jego domem. Zsiadł z pewnymi przeszkodami. Chciał cos powiedzieć ale nie dałąm mu szansy pojechałam jeszcze kawałek kłusem a potem zeszłam z klaczy
Am: Dziękuje ci za pomoc...Nazwę cię Luna...Pasuje ci...-Koń na to parsknął- Do zobaczenia ...-Powiedziałam kierując się w stronę domu. Po pięciu minutach byłam już w domu. Czekała tam na mnie niespodzianka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz