sobota, 19 marca 2016

Rozdział X

W korytarzu stali wszyscy moi przyjaciele oprócz Kasa i Lysandra, i Titi a gdy weszłam krzyknęli "Witamy Amy". Trzymali różne balony i stali z wielkimi uśmiechami na twarzy. W tym momencie ja jako jedyna byłam zgaszona i ponura. Patrzyłam na nich ze spuchniętymi oczami i rękami które bezwładnie wisiały wzdłuż mojego ciała. Wszyscy popatrzyli po sobie zdziwieni. W tym momencie przypomniałam sobie chwile przed domem Lysa. Zaczęło kręcić mi się w głowie a z oczy znowu poleciały pojedyncze łzy. Titi puściła balony i podeszła do mnie przytulając mnie.
Ti: Kochana. Co się stało ? -Powiedziała puszczając mnie a za nią pojawiły się patrzące na mnie osoby.
Am: On...Ona...i...potem...ja...i...-Powiedziałam co chwilę nabierając tchu a z moich oczu leciało coraz więcej łez.
Ti: Do rzeczy...-Powiedziała patrząc na mnie. Nabrałam powietrza i wypaliłam.
Am: On...Całował się z jakąś...inną dziewczyną -Powiedziałam patrząc na moich przyjaciół. Zrobili wielkie oczy.
Roz: Kto?
Am: Lysander...-Powiedziałam cicho.
Roz: Lysiu? On? On nie ma żadnej dziewczyny...-Powiedziała przytulając mnie a ja się odsunęłam. 
Am: Miło z waszej strony, że tu przyszliście ale...Chciała bym zostać sama...-Odpowiedziałam i pognałam do pokoju. Zamknęłam drzwi i rzuciłam się ze łzami na łóżko. Nie umiałam w to uwierzyć...A jednak...To prawda...Zaczęłam płakać jeszcze mocniej. Gdy ochłonęłam a raczej zabrakło mi łez, spojrzałam na zegar. Była 21:02. Wzięłam piżamę i wmaszerowałam do łazienki
. Po pięciu minutach byłam już pod kołdrą pisząc SMS-y z Rozą. W pewnym momencie popatrzyłam na kalendarz. Jutro są moje urodziny. Bezwładnie opadłam na poduszkę. Dzięki wpatrywaniu się w gwiazdy...zasnęłam. O 7:01 obudziło mnie energiczne pikanie mojego budzika. To ten dzień...moje 16 urodziny. Mozolnie wstałam z łóżka i podeszłam do szafy. Wybrałam komplet ubrań z krótkimi spodenkami. Nie chciałam wzbudzać podejrzeń. Cały czas myślałam o wczorajszym dniu. Gdy o tym myślałam ściskało mnie w sercu. Po tym jak uczesałam się, umyłam zęby i zrobiłam makijaż zeszłam po schodach. W kuchni czekała na mnie Titi.

Ti: Wszystkiego najlepszego! -Krzyknęła i rzuciła mi się na szyję. Podziękowałam jej cicho. Odsunęła się ode mnie łapiąc mnie za ramiona
Ti: Nie przejmuj się nim...Od razu widać, że nie jest ciebie wart. -Powiedziała z uśmiechem. Jako że Titi musiała szybciej wyjść do pracy nie zjadłam nic i wyszłam z domu z pustym żołądkiem. Wychodząc z domu spojrzałam na telefon. Miałam jeszcze 35 minut do rozpoczęcia lekcji. Skręciłam w stronę sklepu i kupiłam jabłko i drożdżówkę. Po namyśle wyszłam ze sklepu i poszłam w stronę lasu. Gdy mijałam dom Lysandra zauważyłam, że wychodzi z domu. Popatrzyłam na niego. Podążał w moją stronę. Odwróciłam wzrok i poszłam w stronę lasu. Po kilku minutach wędrówki poczułam, że ktoś mnie śledzi. Odwróciłam się. Nikogo za mną nie było. Wzruszyłam ramionami i przyspieszyłam kroku. Po chwili zauważyłam czarną plamę przemieszczającą się po lesie. Wiedziałam, że to Luna. Gdy byłam kilka metrów od niej szybko do mnie podbiegła. Wiedziałam, że mogę jej ufać. Przytuliłam jej szyję i gdy się odsunęłam sięgnęłam do plecaka. Wyciągnęłam z niego jabłko które kupiłam i dałam klaczy. Szybko je zjadła i popatrzyła na mnie swoimi oczyskami.
Am: Nie mam więcej. Po lekcjach przyjdę tu do ciebie jeszcze raz. Do zobaczenia -Po ostatnim słowie pocałowałam ją pomiędzy chrapami i odeszłam. Gdy mijałam przystanek była godzina 7:49. Postanowiłam przyspieszyć kroku. Po pięciu minutach wparowałam do szkoły. Przy otwieraniu szafki usłyszałam za sobą czyjś głos
...: Wszystkiego najlepszego Amy...-Po tym odwróciłam się i zobaczyłam Kena z ponurą miną. No tak...Tylko on wie o moich urodzinach. Po podziękowaniach Ken wręczył mi malutkiego misia z sercem.
Ke: Chciałem się z tobą pożegnać -Powiedział gdy schowałam prezent do plecaka. Po jego słowach posmutniałam.
Am: Ale...Czemu? -Powiedziałam ze smutkiem w oczach
Ke: Mój ojciec zapisał mnie do szkoły wojskowej. Powiedział, ze muszę sie trochę podciągnąć. -Odpowiedział patrząc w ziemię.
Am: Och...Szkoda...Ale...Wrócisz jeszcze co nie ? -Wypaliłam
Ke: Nie wiadomo...Przepraszam ale muszę już iść...Ojciec już wyszedł z pokoju gospodarzy...Do widzenia Amy...-Powiedział oddalając się za swoim ojcem. Wpatrywałam się w nich ze smutkiem. Gdy wyszli ze szkoły zamknęłam szafkę i pognałam na drugie piętro. W planach miałam teraz chemię. Najgorsze co mogło mi się przydarzyć. Stałam pod klasą zupełnie ponura i cicha. Po minucie podszedł do mnie Nataniel. 
Nat: Wszystkiego najlepszego -Powiedział cicho. Popatrzyłam na niego ze smutnym uśmiechem.
Am: Skąd wiesz, że mam urodziny ? -Zapytałam tak samo cicho jak on .
Nat: Pracuję w pokoju gospodarzy. Wiem takie rzeczy. -Powiedział z uśmiechem po czym odszedł. Przed dzwonkiem podeszła do mnie Roza i krzyknęła:
Roz: Wszystkiego Najlepszego! -Po tym szybko ją uciszyłam
Am: Roza...Nie chcę żeby każdy wiedział, że mam urodziny -W tym momencie zadzwonił dzwonek. Zauważyłam kątem oka Kastiela i Lysandra. Jako że Pani Delanay jeszcze nie było Roza podbiegła do Lysandra i powiedziała mu coś. Wyglądała na wkurzoną. Lysander próbował coś powiedzieć, ale Rozalia nie dawał u takiej szansy. Gdy Pani Delanay otworzyła klasę wparowałam do niej jako pierwsza. Na każdym stoliku leżały fartuchy razem z goglami i rękawiczkami. Wszyscy zajęli swoje miejsca. 
Del: Witam wszystkich. Dzis będziemy przeprowadzać doświadczenia. Proszę ubrać fartuchy...W CISZY! -Wrzasnęła po czym każdy założył ubranie. Gdy każdy był gotowy Delanay poprosiła nas abyśmy podeszli i zabrali potrzebne nam składniki, palnik itp. Podeszłam do biurka i wzięłam fiolki a Roza wzięła resztę. W tym czasie Delanay zapisała wskazówki na tablicy, a potem zaczęła przechadzać się pomiędzy ławkami. Wszystkim szło bardzo dobrze aż do pewnego momentu.
Del: NIE! NIE DODAWAJ TEGO! -Krzyknęła do Armina ale za późno. Po klasie zaczął rozprzestrzeniać się dym a zaraz po tym pojawiły się pierwsze płomienie ognia. Każdy wpadł w panikę. Pani Delanay stanęła w drzwiach i krzyknęła
Del: Niech każdy jak najszybciej opuści klasę i zostawi tam wszystkie rzeczy. -Po tym każdy po kolei wyszedł z klasy. Gdy pani Delanay szła w stronę wyjścia przypomniałam sobie o czymś. W klasie została moja jedyna pamiątka po Kenie. Bez namysłu wparowałam do klasy. Ogień był prawie wszędzie. Szybko zamknęłam drzwi aby ogień się nie rozprzestrzeniał. Poczołgałam się do mojego plecaka i zaczęłam w nim grzebać. Gdy miałam pluszaka w ręce zaczęło drapać mnie w gardle. Schowałam pluszaka w kieszeni spodni i szybko wstałam z nadzieją, że mam jeszcze szansę wyjść. Niestety gdy odwróciłam się były pokryte płomieniami. Byłam w pułapce. Gdy panikowałam zaczęło mi brakować powietrza. Poczułam, że zaraz zemdleję. Ściągnęłam fartuch i rękawiczki. Po policzkach poleciały mi łzy. Nie wiedziałam, ze coś takiego możne mi się przydarzyć. Poczułam jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Ogień spalił już prawie wszystko. Gdy upadłam na ziemię zauważyłam jak ktoś staję w drzwiach do klasy. Nie był to strażak. To raczej ktoś z mojej klasy. Gdy podpierałam się rękami o podłogę zauważyłam tylko jedno. Wysokiego chłopaka który przedziera się przez ogień. Zakręciło mi się w głowie i upadłam. Nie wiem co działo się dalej.
Gdy odzyskałam przytomność leżałam w jakimś łóżku a nade mną siedziali bliźniacy i Rozalia.
Roz: Doktorze! Obudziła się! -krzyknęła Roza. Przetarłam oczy i usiadłam na materacu. Rozejrzałam się po pokoju. Byłam w szpitalu. Po chwili pojawił się przy mnie lekarz.
Le: Witam. Jak się czujesz? -Zapytał
Am: Chyba dobrze. -Powiedziałam
Le: Sprawdziliśmy cię i nie masz żadnych urazów zewnętrznych ani wewnętrznych. Za niedługo będziesz mogła wrócić do domu. -Powiedział mając zamiar odejść
Am: Doktorze! Wie Pan kto wezwał karetkę? -Zapytałam z nadzieją
Le: Tak.Przyjechał tu twój kolega. Zdaje mi się, ze siedzi na korytarzu -Powiedział
Am: Mógłby pan go tu poprosić? -Powiedziałam
Le: Tak, ale reszta będzie musiała wyjść. -Odpowiedział patrząc na grupkę która stał przy moim łóżku. 
Roz: Dobrze. Chodźcie. Poczekamy na nich -Powiedziała patrząc na bliźniaków i wyszła razem z doktorem. Opadłam na łóżko zwisając głową w dół. Od razu poczułam, że był to zły pomysł. Głowa zaczęła mnie boleć. Opadłam na poduszkę. Po chwili drzwi do sali otworzyły się. Do pomieszczenia wszedł...Lysander! Popatrzyłam na nich. Wyglądał na zmęczonego. Gdy usiadł przy moim łóżku poczułam się zmieszana. W końcu powiedziałam
Am: Powiesz mi co stało się gdy zemdlałam ? -Zapytałam patrząc na ścianę. Chłopak popatrzył na mnie. W końcu odezwał się
Lys: A więc tak...
                           WSPOMNIENIE LYSANDRA
Wszyscy wybiegliśmy na dziedziniec. Każdy był oszołomiony i przestraszony. Nie wiedziałem, że coś takiego może się przydarzyć. Po chwili ktoś wezwał straż która była na miejscu już po kilku minutach
Str.: Czy wszyscy opuścili budynek? -Strażak zwrócił się do Pani Delanay. Pani Delanay zaczęła sprawdzać obecność
Del: Amy ? Amy Leeclark? Czy jest tu Amy?! -Powiedziała rozglądając się. W tym momencie serce zaczęło mi walić. Szybko podbiegłem do Kastiela
Lys: Cholera! Kastiel. Amy jest u góry! Musimy po nią lecieć! -Powiedziałem po cichu .
Kas: To leć. Ja nie będę się na nic takiego narażać -Powiedział prychając. W tym momencie moja cierpliwość się skończyła.
  Pobiegłem na piętro nie zwracając uwagi na nauczycieli. Gdy dotarłem pod drzwi klasy i otworzyłem je nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje. Przede mną pojawił się ogień. Po dłuższym rozglądaniu się dostrzegłem Amy...Leżała na ziemi. Patrzyła na mnie przestraszona. Gdy przedzierałem się przez ogień zauważyłem jak głowa Amy opada na ziemię. Szybko przeszedłem przez ogień i podniosłem ją. Jej ciało było bezwładne. Szybko przeniosłem ja za drzwi klasy i pobiegłem na dwór. Gdy Pani Delanay nas zobaczyła szybko wezwała karetkę. Położyłem Amy na ławkę i wpatrywałem się w nią. Ciągle nie mogłem sobie wybaczyć tego co zobaczyła. Po kilku minutach usłyszałem syreny karetki. Lekarze przyszli po dziewczynę i gdy mieli już odjechać zapytałem.
Lys: Przepraszam. Czy mógłbym pojechać z nią? -Powiedziałem
 Le: Dobrze. Ale tylko ty. Wiesz, że to co zrobiłeś było nie rozważne? Mogłeś zginąć -Powiedział patrząc na mnie. Nic nie odpowiedziałem. Po kilku minutach siedziałem już w karetce. Patrzyłem na jej zamknięte oczy. Gdy byliśmy już w szpitalu nie pozwolili mi wejść do sali. Patrzyłem na nią przez szybę...
*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-**-*-*-*
Słuchałam jego opowieści bardzo uważnie wpatrując się w niego. Moja wrogość do niego trochę zmalała. Gdy skończył patrzyłam na niego z uśmiechem. 
Lys: Amy...Co do tamtego to prze...-Przerwałam mu rzucając się na jego szyję. Wiedziałam, ze jest oszołomiony .
Am:...Dobrze...Ja też przepraszam...Poniosło mnie...-Powiedziałam odsuwając się od niego powoli. Widziałam jak się uśmiecha. Dawno go takiego nie widziałam. W tym momencie do sali wszedł lekarz z jakimiś kartkami w ręce 
Le: Amy. Możesz już wyjść do domu. Twoja Ciotka zaraz będzie na miejscu. Do widzenia -Powiedział. Popatrzyłąm na Lysandra. Wstałam na równe nogi i pościeliłam łóżko. Wyszłam z sali w towarzystwie Lysandra. Było już późno więc w szpitalu prawie nikogo nie było lub każdy siedział w swoich pokojach. Wyszliśmy na zewnątrz. Trafił mnie tam zimny wietrzyk dzięki któremu dostałam gęsiej skórki. No tak...Przecież nie wzięłam bluzy ze szkoły. Lysander popatrzył na mnie i zdjął swój płaszcz i zakrył nim moje ramiona. Popatrzyłam w jego oczy. Uśmiechnęłam się do niego. W tym momencie Titi napisała mi, że nie może po mnie przyjechać. Westchnęłam. Oddałam Lysandrowi płaszcz
Am: Muszę iść pieszo. Titi nie może po mnie przyjechać. -Powiedziałam
Lys: Czekaj odprowadzę cię. Nie pozwolę żebyś miała wracać sama -Odpowiedział z usmiechem. W tedy przypomniałam sobie o Lunie.
Am: Dziękuje ale nie mogę. Musze kogoś odwiedzić. -Powiedziałam patrząc na niego
Lys: Dobrze. Więc odprowadzę cię do tego kogoś. -Powiedział z uśmiechem. Wyglądał na takiego jakby wiedział, że idę do Luny. Uśmiechnęłam się do niego. Przez całą drogę nie odzywaliśmy się do siebie. Gdy mijaliśmy sklep zawróciłam i wstąpiłam do niego. Kupiłam trzy jabłka i wyszłam do Lysandra
Lys: Po co ci to ? -Wskazał na worek jabłek.
Am: Zobaczysz -Po tym poszliśmy w stronę lasu. Wzrokiem szukałam Luny...Po chwili zauważyłam ją na polanie spokojnie się pasącą. Gdy mnie zauważyła szybko do mnie podeszła. Pogłaskałam ją po grzywie a z torby wyciągnęłam jabłko. 
Am: Przepraszam, ze tak późno, ale miałam pewien wypadek -Powiedziałam cicho do klaczy. Wydawało mi się, że zrozumiała ponieważ po moich słowach wesoło prychnęła. Popatrzyłam za siebie. Lysander stał kilka metrów od nas przypatrując się mi. Uśmiechnęłam się do niego i wskazałam ruchem ręki aby podszedł. po kilku sekundach chłopak postanowił wypełnić polecenie. Podszedł do mnie patrząc na klacz. Patrzył na nią tak jakby ze strachem ale i z podziwem. Po chwili namysłu złapałam jego nadgarstek i podniosłam go ku chrapą konia. Lysander pogłaskał ją lekko ale po tym szybko się odsunął. Wywróciłam oczami z uśmiechem
Am: Choć. Wsiadamy -Powiedziałam wsiadając na klacz. Lysander popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Po chwili wyciągnął do mnie swoją rękę. Złapałam ją i pociągnęłam ku górze. Nie okazało się to takie łatwe jak ostatnio.
Am: Trzymaj się mocno bo dziś będzie szybciej -Powiedziałam ruszając cwałem stronę domu Lysandra. Gdy byliśmy już obok budynku mocno zahamowałam przy czym Lysander prawie nie przeleciał mi przez ramię. Oboje zsiedliśmy z wierzchowca. 
Am: Daj jej to -Powiedziałam dając Lysandrowi jabłko. 
Lys: Jak ? -Odpowiedział patrząc na mnie
Am: Tak -Otworzyłam jego zacisniętą dłoń i na jej srodku położyłam jabłko. Lysander powoli podszedł do konia i poczęstwoał go jabłkiem. Zrobiłam to samo. Luna prychnęła i zaczęła się oddalać. Popatrzyłam na Lysandra. W tym momencie przypomniałam sobie, że mam urodziny. Zrobiło mi się smutno. Na Początku niechciałam aby ktos o tym wiedział ale teraz...jest mi trochę smutno, że tylko trzy osoby złożyły mi życzenia. Lysander popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Podszedł do mnie i po chwili poczułam jak owija swoje ręcę wokuł mojej talii przyciągajac mnie do siebie. Popatrzyłam na niego zdziwiona. Usmiechnął się i powiedział 
Lys: Wszystkiego najlepszego -Po tych słowach pochylił się nade mną. Zamknęłam oczy i poczułam jak jego wargi stykają się z moimi. Położyłam ręce na dekolcie Lysa i stałam nieruchomo. Po chwili odsunął się ode mnie uśmiechając się przy tym i odszedł w stronę swojego domu. Po kilku minutach ruszyłam się z miejsca i poszłam w stronę mojej ulicy. Zaczęłam biec żeby jak najszybciej dotrzeć do domu. Po pięciu minutach byłam już w korytarzu. Titi siedziała w kuchni i piła kawę. Gdy usłyszała jak zamykam drzwi szybko od mnie podeszła i powiedziała, ze strasznie przeprasza, że nie mogła przyjechać. Po kilku minutowym gadaniu pognałam do mojego pokoju opadając na łóżko. Rozmyślałam o dzisiejszym wieczorze. Pocałowałam Lysandra...Nie mogłam w to uwierzyć. W ty momencie przypomniałam sobie o prezencie od Kena. Wyjęłam maskotkę z kieszeni i postawiłam ją na stoliku. Znowu zaczęłam rozmyślać o dzisiejszym dniu.Szybko się otrząsnęłam i poszłam pod prysznic. Po dziesięciu minutach opadłam na łóżko i...zasnęłam.

1 komentarz:

  1. Droga Amy, przeczytałam całą historię i jestem zachwycona :) Czekam na ciąg dalszy.
    Ta zmiana narracji to majstersztyk! :)

    OdpowiedzUsuń